wtorek, 23 lipca 2019

“Kandydatka”–Rachel E. Carter


Fragment:


Darren cicho się zaśmiał. Jego śmiech był jak woda – odgłos strumienia spływającego po skale, niski i nieśpieszny. Jedwabisty. Pewny siebie.

– Ryiah, chyba nie sądzisz, że zdołasz mnie pokonać?

Złapałam się pod boki.

– Skąd wiesz? Przecież nigdy wcześniej nie walczyliśmy.

– Pokonałem cię podczas zawodów w Porcie Langli, gdy byliśmy adeptami.

– Owszem, ale wtedy nie walczyliśmy magią. – Przestąpiłam z nogi na nogę, a książę uniósł brew i spojrzał na mnie znacząco. Popukał palcami w nadgarstek i widziałam, że miał ochotę odrzucić moje wyzwanie, ale jednocześnie zaintrygowało go ono. Książę Darren z Jeraru, drugi w kolejce do tronu, był potwornie dumny.

Ale był też uparty. Tak jak ja. Wiedziałam, że wcale nie podobała mu się perspektywa pojedynku z przyszłą żoną. Przygryzłam wargę, zastanawiając się, jak go przekonać. Spojrzał na moje usta. I nagle nabrałam pewności, że znam odpowiedź. Nieprzytomne pożądanie sprawiło, że ostatnie pięć lat było dla nas udręką, teraz jednak mogło pomóc.

– Co powiesz na zakład?

– Zakład? – W jego głosie natychmiast pojawiła się podejrzliwość. – Jaki zakład?

Zrobiłam krok do przodu i delikatnie położyłam dłoń na jego dopasowanej do ciała tunice. Gdy poczułam pod nią twarde mięśnie, przełknęłam głośno ślinę.



Ryiah, panuj nad sobą. To nie czas na zwracanie uwagi na takie rzeczy. To ja miałam go uwieść.

– Ryiah, ostrożnie. – Uśmiechnął się.

– Jeśli wygram, dołączysz do mnie w Ferren’s Keep. – Ha. Ostatni tydzień spędziliśmy na spieraniu się, które z nas będzie musiało zmienić miejsce.

– Wiesz, że muszę zostać w pałacu.

– To wygraj, a nie będziesz musiał wyjeżdżać.

– A co ja dostanę w zamian?

Odpowiedziałam bez zastanowienia:

– Co tylko zechcesz.

– Cokolwiek? – Spojrzał mi w oczy i poczułam nagły ścisk w żołądku. Skóra na mojej szyi się zaróżowiła, po chwili cała oblałam się szkarłatem.

– Ja… Nie miałam na myśli tego – wydukałam.

– Zatem musisz wygrać. – Spojrzał na mnie rozbawiony.

– Przecież to właśnie mi powiedziałaś, prawda?

Skrzyżowałam ręce na piersi i popatrzyłam na niego z uporem.

– Dobrze – odparłam. – Ale jeśli ty masz dostać, co tylko zechcesz, to ja dodaję kolejny warunek. Jeśli wygram, przy najbliższej okazji pogodzisz się z Alexem.

Skrzywił się. Relacje między nim a moim bratem bliźniakiem można było w najlepszym razie nazwać napiętymi. Alex podchodził do księcia z ogromną rezerwą nawet po wieczorze, w którym nastąpiło odznaczenie. Powiedział mi o tym kolejnego ranka, cztery dni temu. Jak na ironię, brat Darrena, następca tronu Jeraru, nienawidził mnie. Chociaż, szczerze mówiąc, ja darzyłam go podobnym uczuciem. Nikim nie gardziłam tak, jak księciem Blayne’em.

– Cóż, dobrze, że planuję wygrać – powiedział.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam jego złośliwy uśmiech.

Na bogów, gdy Darren stawał się arogancki, jeszcze bardziej zyskiwał na atrakcyjności. Może to ta jego pewność siebie? Miałam ochotę potrząsnąć księciem i zetrzeć mu z twarzy grymas nonszalancji, a potem złapać go za kołnierz i całować aż do utraty tchu. Niekoniecznie w tej kolejności.

Skupiłam się na związywaniu włosów w kok. Robiłam wszystko, by udawać obojętną.

– Próżność do ciebie nie pasuje.

Uśmiechnął się do mnie znacząco i odepchnął się od ściany. Leniwym krokiem zaczął iść w stronę boiska.

Poszłam za nim, aż stanęliśmy trzy metry od siebie na środku wielkiego kamiennego podestu. Boisko treningowe na terenie pałacu było o wiele mniejsze niż to zewnętrzne, na którym ćwiczyliśmy podczas praktyk, ale także dwa razy bardziej wymyślne. Podejrzewałam, że to dlatego, że znajdowaliśmy się w stolicy, gdzie wydawano więcej na przyjemności niż na kwestie praktyczne.

Zwykłe areny budowano na piachu, na zewnątrz, padały na nie ostre promienie słońca. Otaczano je palikami, które jednocześnie wyznaczały granicę pola walki.

Tutaj, w pałacu w Devon, stanęliśmy na kamiennej platformie.

Okalały ją wielkie, białe filary i ławki z poduchami.

Przed półkolem widowni stała gruba, szklana ściana, regularnie wzmacniana miksturami alchemików. Dzięki temu widzowie mogli oglądać pojedynki, nie bojąc się zbłąkanego ciosu ze strony maga czy rycerza. Po drugiej stronie, z której właśnie przyszliśmy, znajdował się niewielki alkierz, w którym można było sobie wybrać rynsztunek. Darren nic nie wziął – swą najpotężniejszą broń, magię, miał przecież pod ręką. Jako magowie bojowi mogliśmy wyczarować każde narzędzie walki.

Do prawdziwej bitwy z pewnością wybralibyśmy odpowiednie wyposażenie, ale to miał być tylko pojedynek i oboje zgodziliśmy się co do tego, że wygra najsprawniejsza osoba.

– Ryiah, gotowa? – Darren wyszczerzył zęby.

Przyjrzałam się jego postawie z nadzieją na choćby małą wskazówkę, możliwość przewidzenia pierwszego ataku. Spędziłam pięć lat na analizowaniu jego sposobu rzucania czarów i owszem, był w tym niezły, ale nikt nie był ideałem. Miał swoje słabe strony, tak jak reszta z nas. Może nie były tak oczywiste, ale z pewnością istniały. Jeśli Darren chciał wyczarować broń, delikatnie poruszał prawą dłonią – wykonywał niemal niewidzialny ruch, by złapać rękojeść. Mocniej wbijał w ziemię prawą stopę, by przygotować się na rzucenie potężnego zaklęcia ze środka swojego ciała, na przykład ulewy, wichury czy ognia.

Teraz jednak, w dniu, w którym najbardziej potrzebowałam czytać z jego pozycji, on pozostawał niewzruszony.

Skrzywiłam się.

– Jestem gotowa.

– N a trzy. – Spojrzał mi w oczy. – Raz… dwa… trzy.

Rzuciliśmy czary jednocześnie, nasza magia się uniosła i wybuchła z ogromną mocą.

Oboje zostaliśmy odrzuceni do tyłu.

Każde z nas uderzyło w filar po przeciwległych stronach areny. Ledwo miałam czas, by złagodzić uderzenie zaklęciem powietrza, po sekundzie już szłam chwiejnym krokiem, a następnie pędziłam w stronę Darrena z uniesioną dłonią i płynącą z niej magią.

Ale on był jeszcze szybszy.

Jakimś cudem zdążyłam się schylić, gdy obok mojego ucha ze świstem przeleciała seria sztyletów. Poprawiłam pasemko włosów, które wypadło z koka, i spojrzałam na

księcia.

– Dobrze się bawisz, kochanie? – spytał. Jego słowa były podszyte śmiechem.

– A ty nie?

W jednej mojej dłoni pojawiło się ostrze, druga posłała oślepiający błysk światła. Powietrze zaświeciło się na złoto, a ja rzuciłam się do przodu, wydobyłam miecz i wykonałam nim pionowe cięcie. Włożyłam w atak całą swoją siłę.

Ale Darren czekał. Odgłos szczękającego metalu odbił się echem na całym podium.

Wycofałam się i w ostatniej chwili podniosłam do góry sosnową tarczę. Udało mi się odparować jego atak.

– Nieźle.

– Uczyłam się od najlepszego. – Przerwałam. – No dobrze, drugiego w rankingu.

Parsknął.

Kontynuowaliśmy wymianę ciosów. Po kilku minutach Darren uśmiechał się złośliwie i szedł do przodu, a ja się wycofywałam. Jego ciosy były silniejsze niż moje, ręka mi słabła pod wpływem mocnych uderzeń, które musiałam blokować. Wyprowadzałam coraz mniej ataków.

Podjęłam błyskawiczną decyzję, by rzucić się do przodu z tarczą. Darren bez trudu zablokował ten cios, ale taką właśnie miałam intencję. Podczas gdy on był skupiony na obronie przed atakiem, zmieniłam miecz w nóż.

O sekundę za późno zauważył, że coś się dzieje, zdążyłam już uderzyć. Trafiłam go w nogę tuż przed tym, jak się cofnął. Zostałam nagrodzona odgłosem rozrywanej odzieży i mignięciem czerwieni.

Zeskoczyłam z drogi jego ciosu.

– Powinienem był wiedzieć, że wybierzesz nóż.

– Zawsze był moją ulubioną bronią.

Przez moment patrzyliśmy na siebie w ciszy, nasze klatki piersiowe unosiły się i opadały po dziesięciu minutach walki. Polała się pierwsza krew, tak więc według standardowych zasad pojedynku to ja wygrałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz