niedziela, 10 czerwca 2018

“Łzy Mai”–Martyna Raduchowska


Fragment 1:

ŁzyMai_okładka_mW nieruchomych oczach Mai odbijał się ogień.

Porucznik Jared Quinn nie mógł oderwać od nich wzroku. Adrenalina łagodziła ból tak skutecznie, że niemal zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach zdołał całkowicie zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami okablowania. W jednym z sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i przeraźliwe wrzaski, ale Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem próbował wyczytać coś z pustych źrenic Mai. Srebrzyste tęczówki androida wyglądały jak dwa płatki przybrudzonego śniegu, a sączące się spod powiek łzy przywodziły na myśl kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.

Gabinet, do którego Quinn przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba ostatnim ocalałym pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na pewno jednym z nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło. Przez ścianę z pancernego szkła Jared miał świetny widok na zdemolowane, płonące laboratorium. Nie pozostał tam już nikt żywy, walki szybko przeniosły się na niższe piętra, znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych.

Zhakowane systemy bezpieczeństwa wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar. Mokre meble, aparatura i komputery buchały parą i migotały w świetle kopcących płomieni. Podłogę zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz po raz rozlegał się szczęk pękających od gorąca żarówek, nieliczne działające lampy mrugały nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.

Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień, podsycany łatwopalnymi chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące powietrze drżało gorączkowo, a każda sekunda zdawała się trwać bez końca. Zupełnie jakby wysoka temperatura zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale też czas, spowalniając go, topiąc, rozciągając. Gdzieś z głębi budynku dochodziło monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy wybuchów, łomot, dziki wrzask atakujących, wycie mordowanych. Potworna kakofonia cichła powoli, wypierana przez złowrogą ciszę.

I wtedy huknął pojedynczy wystrzał. Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w płonącej pracowni, raptem kilka kroków od nich, zaraz po drugiej stronie szklanych drzwi do gabinetu, w którym ukryli się Quinn i jego android.

Marcus patrzył wprost na dowódcę, ale go nie widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią, poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w półmroku, a powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo ograniczając Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać czy mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył strzelić tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi Marcusa wykwitł bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który nie zdążył wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na podłogę, malując w powietrzu grube warkocze czerwieni.

Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai, złapał ją za kołnierz kurtki, wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod ścianę gabinetu. Od ciała detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął się pod spojrzeniem jego martwych

oczu i szybko odwrócił wzrok.

On był ostatni, pomyślał, czując, jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w żyłach.

Ścianę, pod którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby. Zupełnie przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni. Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny.

W głębi pokoju panował chłód i ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się podobnej masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli żadnych problemów, nie mieli więc na sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy Guardian Angel, których mechanizmy

maskujące ograniczały się do dynamicznego adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za ścianą płonął sprzęt laboratoryjny, aparatura, stanowiska komputerowe. Roztańczony ogień oszukiwał detektory ruchu, jego blask oślepiał standardowe czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło zapewniało

doskonały kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie interesował się robotyką, ale dałby sobie rękę uciąć, że maszyna odpowiedzialna za śmierć Blake’a nie miała na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography [Infrared Digital Holography – podczerwona holografia cyfrowa], systemu wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się za płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było prawdopodobieństwo, że morderca Marcusa ich nie zauważy.

I faktycznie, nie zauważył. Szybkim krokiem przemierzył pracownię, dokładnie lustrując każdy kąt, a okruchy szkła chrzęściły i pękały pod ciężarem jego tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny żołnierz zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana

tylko trzaskaniem ognia.

Jared rozluźnił się nieco, zerknął na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na dnie jej źrenic zamajaczył wreszcie przebłysk świadomości. Quinn odetchnął z ulgą i powodowany dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować, wziął replikantkę za rękę. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie gesty rezerwował wyłącznie dla ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał kciukiem wierzch jej dłoni i modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.

Maya nie odwzajemniła uścisku. Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza krótkimi momentami, w których jej filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez cały czas wbijała w towarzysza nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie poruszała wargami. Jared mocniej zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną skórę, by wyrwać Mayę z otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić, że nie została sama, a nade wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając, że porucznik Quinn nadal żyje i potrzebuje pomocy...

To nie o nią się boję, stwierdził nagle z takim przekonaniem, że aż go zmroziło. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy padła mu do stóp rażona impulsem elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a przez głowę przemknęła mu tylko jedna myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam, bez jej

nadludzkiego wsparcia.

Wcale nie modlę się o jej ocalenie, spowiadał się dalej sam przed sobą, bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Modlę się o własne. Bo jeśli Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam praktycznie żadnych szans.

Jared znów napotkał martwe spojrzenie detektywa Blake’a.

On był ostatni, pomyślał znowu i rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po sierżant Helen McKay została tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu wysokich płomieni. Krwawe strzępy, które zaledwie godzinę temu były detektywem Maxwellem Rosso, teraz dekorowały kafelki makabryczną mozaiką. Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią, wisiał detektyw Lawrence O’Neill, przyszpilony do ściany długimi stalowymi prętami. Gwoździarka pneumatyczna leżała u jego stóp.

Porucznik zacisnął zęby i odwrócił głowę.

– Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po omacku odszukał drugą dłoń Mai i ścisnął ją mocno. –Proszę.

Ciało replikantki zadygotało w odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb czaszki.

*  *  *

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz